Wywiad ze Stefanem Sękowskim
Pana książki zainteresowały chemią bardzo wielu uczniów. Jak to się stało,
że Pan został chemikiem?
Moje zainteresowanie chemią zaczęło się w szkole, a dokładniej w
I i II klasie gimnazjum Wieczorkowskiego w Rabce. Były to lata szkolne
1937/38 i 1938/39. Przez te dwa lata mieszkałem w Rabce (choć pochodzę ze
Lwowa) i trafiłem tam na wspaniałego nauczyciela, pana Sankowskiego.
Takiego nauczyciela i takiej szkoły mogę życzyć wszystkim uczniom.
Każda lekcja zaczynała się od pokazu jakiegoś efektownego doświadczenia
chemicznego, ale to my, uczniowie, musieliśmy umieć objaśnić to, co widzieliśmy.
Wielkim zaszczytem było uzyskać prawo do posprzątania po lekcjach lub przygotowania doświadczeń
przed lekcjami. Chyba połowa naszej ówczesnej klasy została chemikami.
Wkrótce potem wybuchła wojna
Trzecią i czwartą klasę gimnazjum ukończyłem na tajnych kompletach
przebywając w lubelskim, ale doświadczenia chemiczne robiłem nadal podczas okupacji.
Przecież do tego, by tlen otrzymać z nadmanganianu potasu wystarcza próbówka.
Umiejętności chemiczne przydały się również w konspiracji. W czasie wojny
należałem do Armii Krajowej i pracowałem na lubelszczyźnie w tajnej
rusznikarni. Robiło się rożne rzeczy, m.in. bomby zapalające. Kwas siarkowy
był oddzielony metalową blaszką od mieszaniny chloranu potasu z cukrem,
dalej znajdowała się magnezja i termit. Grubość blaszki była tak dobrana, że
kwas siarkowy przeżerał ją w ciągu 1/2 - 1 godziny i rozpoczynały się reakcje
prowadzące do zapalenia się termitu. Całość formowało się w kostkę szarego
mydła i było to nie do ugaszenia. Musiałem wtedy opracowywać nie tylko materiały
zapalające. Starsi koledzy powiedzieli "ty jesteś chemik, wiec dbaj, by farby
nie wysychały" i zajmowałem się farbami wykorzystywanymi w tajnej poligrafii.
Trzeba było zdobywać wiele odczynników, ale wiele pomagali w tym miejscowi
aptekarze.
Pod koniec okupacji byłem w Warszawie, potem było Powstanie, wywózka do
Niemiec, po wyzwoleniu robiłem maturę w polskiej szkole w Haren an Ems, czyli w Maczkowie.
To było przez pewien czas tuz po wojnie czysto polskie miasteczko,
a tam poznałem swoją żonę.
Czy po maturze długo Pan się zastanawiał co robić dalej?
Po powrocie do kraju nie miałem cienia wątpliwości co robić i poszedłem
na studia na Uniwersytecie Warszawskim. Może wołałbym studia na Politechnice,
ale było to zbyt trudne, gdyż musiałem jednocześnie pracować i studiować.
Mieszkałem w jednym pokoju z Adamem Hulanickim (obecnie profesor chemii UW).
On chodził na wykłady i robił z nich notatki, a ja zdobywałem sprzęt
laboratoryjny potrzebny na pracownię.
Na pracownię trzeba było przychodzić z własnym szkłem?
Tak. Uczelnia nie miała praktycznie żadnego sprzętu. Studia były ciężkie,
od godziny 14 do 18 codziennie była pracownia. Na kolejne pracownie z rożnych przedmiotów
trzeba było zdawać co semestr egzaminy konkursowe i tylko jeden na kilku
chętnych uzyskiwał miejsce na pracowni - reszta musiała czekać do następnej
okazji. Wiele pomagał mi szef prywatnej firmy dentystycznej, w której
wówczas pracowałem. Nie tylko zachęcał mnie do studiowania, ale pożyczał własne,
przedwojenne podręczniki chemii - były one wtedy wręcz bezcenne.
A kiedy zaczęła się Pana aktywność jako popularyzatora?
Bardzo wcześnie - byłem wtedy na II roku chemii. Pierwszym moim
"dziełem" był.. reportaż radiowy z filtrów miejskich w Warszawie.
A pisanie?
Na początku lat 50. zacząłem pracować w redakcji "Młodego Technika"
(na początku nosił on nazwę "Młody Zawodowiec"), związałem się z MT od jego pierwszego
numeru aż do dziś. Prowadziłem przede wszystkim stały kącik chemiczny z doświadczeniami,
a od czasu do czasu pisałem dłuższe artykuły o chemii. Pisywałem też m.in. do "Chemii
w Szkole" i "Horyzontów Techniki". Materiały zamieszczane w kącikach chemicznych
w "Młodym Techniku" przekształciły się stopniowo w książki. Nie było to zbyt trudne,
gdyż zawsze starałem się unikać drukowania "sieczki" - lubiłem dłuższe cykle.
Skąd czerpał Pan pomysły?
Dużo czytałem, wykonywałem dużo doświadczeń, podpatrywałem rożne reakcje
chemiczne "z życia". Najwięcej pomysłów można zaczerpnąć ze starych,
XIX-wiecznych podręczników chemii (korzystałem przede wszystkim z podręczników
polskich i niemieckich, musiałem się nauczyć czytać książki pisane gotykiem),
gdyż opisywano w nich doświadczenia nie wymagające bardzo skomplikowanego
sprzętu i trudnych do zdobycia odczynników.
Ile książek ma Pan na swoim koncie?
Około czterdziestu. W serii "Chemia dla Ciebie" ukazało się ich 14.
Jednak chyba najważniejsza była dla mnie książka "Z laboratorium w szeroki świat".
Opisywałem w nim cały proces od badań naukowych, przez etap
wdrażania wynalazku aż do końcowego efektu praktycznego.
Czy wie Pan, ile egzemplarzy Pańskich książek sprzedano?
Trudno jest to dokładnie ocenić. Jeśli chodzi o serie "Chemia dla Ciebie",
to prawdopodobnie było to miedzy 600 i 800 tysięcy egzemplarzy. Ponadto niektóre książki
miały tłumaczenia na języki obce. Przygotowywanie tych książek nie było jednak
łatwe. Bardzo trudne było zwłaszcza przekonywanie recenzentów z wydawnictwa, by
nie protestowali przeciwko zachęcaniu młodzieży do samodzielnego wykonywania
doświadczeń chemicznych. Bardzo dużo wysiłku włożyłem, by wszystkie eksperymenty
były maksymalnie bezpieczne. Wielu osobom nie odpowiadało
też, że są to książki napisane jakby w dialogu z czytelnikiem, język książek
był potoczny, a nie tak formalny jak w podręczniku, mało też było tzw. teoretycznej
podbudowy.
Wiele osób zostało w Polsce chemikami dzięki Pana książkom. Czy miał
Pan jakiś znaczniejszy odzew "na bieżąco"?
O, tak. Miałem wiele spotkań z czytelnikami, niekiedy w zupełnie
zaskakujących okolicznościach, ale najciekawsze były zawsze listy. Gdy jakiś cykl artykułów
był udany, listów było bardzo dużo. Regułą było, że miesięcznie
przychodziło 100 - 150 listów. W odpowiadaniu na nie bardzo pomagała mi żona.
Były to często prośby o doradzenie gdzie kupić moje książki, gdzie iść na studia,
niekiedy były prośby o odczynniki, ale zdarzały się też listy szczególne.
Na przykład przez pewien czas prowadziłem korespondencję z kimś, kto
zaplanował sobie, że będzie otrzymywać ropę naftową z gliny poddanej działaniu
wysokiego ciśnienia. Zdarzały się prośby nietypowe, np. o przepis na klej,
którym można by przykleić zbyt odstające uszy albo o sposób na ...
wysadzenie babci, ale takie "wysadzanie nieszkodliwe, by babcia tylko trochę
podskoczyła.
Ale całą tę pracę popularyzatorską wykonywał pan jednocześnie
z pracą zawodową
Na początku, od około połowy studiów aż do 1962 roku pracowałem
w Głównym Urzędzie Miar. Miałem doskonałego szefa. To on doradził mi
kierunek specjalizacji. Wpierw zdecydowałem się na chemię fizyczna, w jej
ramach na elektrochemię, dalej zawęziło się to do galwanotechniki, a wreszcie
wyspecjalizowałem się w zagadnieniach nieniszczących metod badania grubości
powłok galwanicznych. To są całkiem ciekawe zagadnienia, gdyż wcale nie jest
łatwo wymyślić metodę pomiaru grubości cienkiej warstwy metalu bez jej
niszczenia.
Po pewnym czasie zmieniło się kierownictwo GUM i przeniosłem się do
Instytutu Mechaniki Precyzyjnej i był to udany wybór. Znowu miałem dobrego
szefa, który nie tylko dał mi w znacznym stopniu wolną rękę w pracy badawczej,
ale również akceptował moją pracę jako popularyzatora. Muszę przyznać,
że praca w Instytucie dała mi wiele satysfakcji. Udało nam się na przykład
skonstruować w pełni skomputeryzowane urządzenia do nieniszczącego badania
powłok. Sprzedawane są one obecnie do USA i Kanady, a więc nie ma
się czego wstydzić. Zajmowałem się też z racji swojej specjalności konserwacją
zabytków. Mogę wspomnieć o rekonstrukcji Zamku Królewskiego w Warszawie
- w pewnym sensie przez moje ręce przeszły wszystkie elementy metalowe, poczynając
od kopuły na wieży, przez elementy zegarów, złocenia - aż do klamek. Zajmowałem
się też nową metodą konserwacji zabytków cmentarnych. Malowanie elementów
żeliwnych nawet najlepszymi farbami daje ochronę przed korozją przez 3 - 5 lat,
ale po odpowiednim nałożeniu cienkiej warstwy cynku można dać gwarancję
na 20 lat, że korozja nie nastąpi.
Czy ma Pan jakieś hobby poza chemią?
Chyba mógłbym powiedzieć, że jest to historia. Razem z żoną zbieramy
dokumentację dotyczącą spraw AK-owskich i wschodnich, np. dotyczącą "naszego"
gimnazjum w Maczkowie. Organizujemy rożne zjazdy koleżeńskie, opracowujemy
monografie historyczne.
Czy Pana rodzina podzielała Pana chemiczne zainteresowania?
Jeden z synów jest informatykiem, a drugi historykiem. chemią nigdy
się nie interesowali, choć wykonywaliśmy wspólnie doświadczenia chemiczne. Do dziś wspominamy
"wysadzenie kolubryny" po lekturze "Potopu". Zrobiliśmy czarny proch i kolubryna została
wysadzona, niestety razem z szybą od balkonu. Na szczęście żona była do podobnych
niespodzianek przyzwyczajona i po prostu kazała wstawić zamiast szyby kawałek
dykty. Zresztą, żona wiele mi pomagała - nie tylko w odpowiadaniu na listy czytelników,
ale również w redagowaniu moich książek tak, by były zrozumiałe dla każdego.
Czy teraz przygotowuje Pan jakieś nowe książki dla młodych chemików?
Nie, ostatnio jestem zajęty sprawami związanymi z pracą zawodową. Zresztą,
zainteresowanie chemią wśród młodzieży jest teraz chyba mniejsze niż kiedyś, nakłady
książek są mniejsze i wydawnictwom trudno jest się zdecydować nie tylko na
wydawanie nowych książek, ale także na wznowienie tych, które wydano wcześniej.
Niestety, nie mam na to zbyt wielkiego wpływu.
Na pewno wiele Pańskich książek jest poszukiwanych, życzymy więc
szybkich wznowień i dziękujemy za rozmowę.
(KCh 5/94)